Moje Camino - część 4
Czwarta część relacji z pielgrzymki Drogą Św. Jakuba: przez centrum Asturii do La Caridad.
czwartek, 17 listopada 2016
Będąc w połowie drogi, przywykłem już do rytmu życia na szlaku. Rano pobudka, śniadanie i pakowanie się. Później marsz, a po dotarciu do albergue - prysznic, pranie, obiad i odpoczynek. Przede mną leżało centrum Asturii, prowincji, od której wzięła początek współczesna Hiszpania i Portugalia. Mieszkańcy tego wąskiego zdatnego do zamieszkania pasa lądu wciśniętego pomiędzy morze, a góry, jako jedyni oparli się najazdowi Maurów w latach 711-722, a następnie rozpoczęli powolne odbijanie półwyspu z ich rąk. Na przełomie VIII i IX wieku na terenie dzisiejszego Santiago odkryto grób Św. Jakuba Apostoła, a Król Asturii Alfonso II Cnotliwy podjął się jednej z pierwszych udokumentowanych pielgrzymek drogą, która dzisiaj znana jest jako Camino Primitivo i rozpoczyna się w stolicy, Oviedo. Tam też znajduje się katedra San Salvador (Św. Zbawiciela), nawiedzana w Średniowieczu przez większość pielgrzymów idących do Santiago.
Połowa drogi to także moment, kiedy zaczyna powoli mijać początkowa ekscytacja Camino. Poczucie “odkrywania czegoś nowego” znika, a na pierwszy plan wysuwa się coraz bardziej irytująca codzienna rutyna. Spodziewałem się tego, ale swoje odcierpieć musiałem.
Dzień 16: Sebrayo - Deva (Gijón)
Długość: 29,9 km
Był to deszczowy i górzysty etap wiodący do przedmieść Gijón, największego miasta Asturii. Krótko po opuszczeniu Sebrayo minąłem Villaviciosę, stolicę hiszpańskiego cydru, otoczoną ze wszystkich stron sadami jabłkowymi. Nieco dalej znajdował się ważny punkt - skrzyżowanie, na którym trzeba zdecydować czy chcemy dalej iść prosto wzdłuż wybrzeża, czy odbijamy w głąb lądu szlakiem Camino Primitivo, idąc przez Oviedo. Zgodnie z moim planem, wybrałem drogę na wprost. W tym miejscu trasa Camino pokrywa się z innym pieszym szlakiem, Camino de Covadonga wiodącym do miejsca pierwszej (zwycięskiej) bitwy hiszpańskiej rekonkwisty. Jest on również oznaczony strzałkami, ale wskazującymi przeciwny kierunek i mającymi inny kolor.
Niestety, etap ten nie prowadzi bezpośrednio do Gijón. Albergue znajduje się kilka kilometrów od granic miasta w okolicach wsi Deva, na kempingu, gdzie kilka domków przeznaczono na potrzeby pielgrzymów. Do dyspozycji jest tam wszystko, co potrzeba (łącznie z restauracją), ale jeśli chcielibyśmy zwiedzić miasto, musimy dojechać tam autobusem.
Dzień 17: Deva - Gijón - Aviles
Długość: 33,3 km
Po opuszczeniu Deby, kierowałem się przedmieściami ku Gijón. Centrum miasta skupione jest wokół niewielkiego półwyspu, na którym znajduje się katedra. Gdy dotarłem tam, zajrzałem do środka i okazało się, że za chwilę miała rozpocząć się tam msza święta (a była sobota). Jak na Hiszpanię, jest to dość niezwykłe zjawisko z powodu kryzysu tamtejszego Kościoła. Zostałem i zdobyłem przy okazji pieczątkę diecezjalnej kancelarii w moim paszporcie pielgrzyma. Po opuszczeniu miasta, charakter szlaku diametralnie się zmienił. Miejsce osiedli zajęły tereny przemysłowe, a później malownicze pola i wzgórza. Pod koniec drogi zaczęło się Aviles - niestety, do albergue mieszczącego się tuż obok starówki na podwórzu jednej z kamienic, musiałem dostać się wzdłuż nieciekawej, asfaltowej drogi.
Od Santander aż do tej pory wędrowałem razem z Ellie’m, amerykańskim studentem. Większą część etapów pokonywaliśmy osobno, umówiwszy się wcześniej, w którym albergue kończymy. Tutaj jednak nasze drogi miały się rozejść. Następnego dnia Ellie chciał zakończyć etap w El Pito, zaś ja - 10 kilometrów dalej, mieliśmy więc okazję, by posiedzieć w knajpie i wypić pożegnalne piwo. Adio, amigo!
Dzień 18: Aviles - Soto de Luiña
Długość: 40,9 km
Wraz z opuszczeniem Aviles, szlak zaczął robić się trudniejszy. Wąski pas zamieszkałego lądu wciśnięty między góry, a morze, był zdecydowanie wyżej położony, a przecinały go co chwilę głębokie doliny, przez co bardzo często musiałem iść to w górę, to w dół. Udało mi się trafić na nietypową, jak na Hiszpanię, mszę świętą (była to niedziela). Kościół był pełen ludzi, koncelebrowało dwóch kapłanów, kazanie! Aby tam trafić, musiałem zboczyć trochę ze szlaku, co wzbudziło ciekawość jednego z Hiszpanów, który zagadał do mnie i zaczął dopytywać się do pielgrzymkę. Był pod wrażeniem, że przyszedłem pomimo tego, że obok kościoła nie było żadnych strzałek wyznaczających szlak. W dalszej części etapu spotkała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Gdy mijałem El Pito, dogoniłem Ellie'a, który miał właśnie wejść do hostelu, zatem była okazja, aby się ostatecznie pożegnać. Przede mną było jeszcze 10 kilometrów.
Dzień 19: Soto de Luiña - La Almuña
Długość: 38,0 km
Poprzedniego wieczoru, w albergue zjawił się hospitaliero (wolontariusz opiekujący się schroniskiem), zwołał wszystkich pielgrzymów do sali i rozłożył na stole kilka wydrukowanych zdjęć satelitarnych z zaznaczonym na nim krętym szlakiem. Nakazał uważne słuchanie i powiedział, abyśmy do odległego o 20 km Cadavedo nie szli zgodnie z oficjalnym przebiegiem Camino, który miał być źle wytyczony i prowadzić w jakieś krzaki ;). Miejscowe stowarzyszenie wytyczyło alternatywną trasę biegnącą wzdłuż morza, przez kilka wiosek i sześć dolin rzecznych. Poszedłem zgodnie z jego wskazówkami. Trasa faktycznie okazała się ciekawa, prowadząc przez leżące na płaskowyżach pola i wioski, i schodząc co kilka kilometrów na dno głębokich wąwozów i na kamieniste plaże.
Po zakupach i posiłku w Cadavedo ruszyłem dalszą częścią szlaku, który zmienił swój charakter. Wielu pielgrzymów ciągnie do leżącej nad morzem wsi Luarca reklamowanej jako “najpiękniejsza wioska w Hiszpanii”, jednak opcje noclegowe ograniczają się tam do drogich pensjonatów i prywatnego albergue. Alternatywą jest państwowe alberge La Almuña, położone niestety o kilka kilometrów na południe od szlaku (!). Gdy do niego dotarłem, zastałem drzwi zamknięte na głucho i zostawioną karteczkę z numerem telefonu do hospitaliero. Okazał się nim być niezwykle uczynny młody chłopak, jeżdżący wszędzie na rowerze. W albergue byłem tej nocy kompletnie sam, a po przestudiowaniu książki gości zorientowałem się, że pielgrzymi zahaczają o nie tylko raz na kilka dni. W albergue zepsuł się bojler do podgrzewania wody i hospitaliero wychodził z siebie, aby do wieczora go naprawić, poczęstował mnie też kawą i mlekiem z własnych zapasów. Pewien problem stanowiło dogadanie się, ponieważ mówił wyłącznie po hiszpańsku. To był jeden z tych momentów, kiedy bardzo mi było szkoda, że nie znam tego języka lepiej.
Pomimo tego, że wynajęty technik pracował do późnych godzin nocnych, rano ciepłej wody wciąż nie było. Zebrałem się więc, a gdy już miałem wychodzić, w drzwiach zjawił się hospitaliero i oznajmił mi, że za kilkanaście minut będę miał już ciepłą wodę, ponieważ właśnie załączył bojler. Widząc jego starania było mi głupio tak po prostu wychodzić. Zostałem więc, opłukałem się i podziękowałem mu za gościnę. Może i La Almuña leży na uboczu, ale obsługa jest tu na najwyższym poziomie.
Dzień 20: La Almuña - La Caridad
Długość: 33,8 km
Etap ten wygrał w moim osobistym plebiscycie na najnudniejszy etap na Camino, jednak nie ze względu na krajobrazy. Właściwie przy ładnej pogodzie mogłyby one nawet zachwycać. Po prostu to tutaj dopadła mnie z całą siłą rutyna. Szedłem, szedłem i szedłem… pole, wioska, las, pole, wioska, las, góra, pole, wioska, las… i tak przez 33 kilometry. Jedynego wytchnienia dostarczyło przejście przez miasteczko Navia. W pewnym momencie zacząłem liczyć do 3600 (liczba sekund w godzinie), ale po dojściu do 800 stwierdziłem, że to jeszcze nudniejsze niż wędrówka, dlatego postanowiłem prześpiewać cały repertuar muzyczny, jaki tylko pamiętam. I tak szedłem i śpiewałem i nagle wyszedłem ścieżką wprost na pachnące nowością albergue w La Caridad. Ufff… do końca jeszcze tylko siedem dni marszu…
ten wpis jest częścią serii
Komentarze (0)