Od przejechania w lipcu pociągiem przez Norwegię coraz częściej powracałem do myśli, aby odbyć podobną podróż przez pozostałe zakątki naszego kontynentu. Okazja na zrealizowanie pomysłu nadarzyła się na samym początku nowego roku 2018 dzięki korzystnej koniunkcji dni wolnych od pracy :). Początkowo myślałem nad wyruszeniem pociągiem z Krakowa, aby dotrzeć nim do Zurychu, jednak brak miejsc sypialnych w nocnym połączeniu do Wiednia skutecznie ostudził te ambicje. Nie lubię spać na siedząco i jeśli tylko mogę, to go unikam, zwłaszcza że nie wypływa ono zbyt dobrze na motywację do późniejszego zwiedzania. Na szczęście od czego są samoloty?
TransEuropaExpress
Przeszukawszy ofertę przewoźników lotniczych i kolejowych stworzyłem ostatecznie zupełnie inny plan. Zacząłem od odkrycia, że 1 stycznia mogę tanio dolecieć z Krakowa do Bolonii (120 złotych). Mogłem z niej pociągiem dostać się do Zurychu przez Alpy. Pozostała kwestia wyboru ostatniego przystanku. W pierwszych dwóch miastach zamierzałem spędzić po dwie noce tak, aby mieć jeden pełny dzień na zwiedzanie. Została mi do wykorzystania jeszcze jedna noc i musiałem wybrać takie miejsce, by móc z niego łatwo dostać się z powrotem do Krakowa. Możliwości były dwie: pociąg do Monachium i powrót Lufthansą za 670 złotych lub pociąg do Frankfurtu nad Menem i powrót Ryanairem za 120 złotych. Wygrała opcja numer 2. W ten sposób mogłem odwiedzić aż trzy kraje, w których jeszcze nie byłem, a to zaowocowało pomysłem na nazwę wyprawy: TransEuropaExpress, na wzór sieci międzynarodowych połączeń kolejowych, które w drugiej połowie XX wieku oplatały zachodnią Europę. Poniżej prezentuję trasę mojego przejazdu, a dziś pragnę przedstawić pierwszy przystanek na trasie, czyli Bolonię. Lekturę umilać nam będzie Kraftwerk ze swoim albumem TransEuropaExpress.
Bolonia
Bolonia, znana też pod łacińską nazwą Bononia, to miasto w północnych Włoszech powszechnie kojarzone z sosem dodawanym do spaghetti. Włochy można zwiedzać wyłącznie dla samej jej kuchni, jednak przekonałem się szybko, że warto przystopować trochę z winem i od czasu do czasu wyjść z restauracji, aby przejść się po przepięknych średniowiecznych i renesansowych uliczkach. Wzdłuż wielu z nich ciągną się charakterystyczne arkady dające cień przechodniom oraz osłonę przed deszczem.
Symbolem Bolonii są dwie średniowieczne "wieże mieszkalne" znane jako Due torri. Wyższa z nich liczy sobie aż 97,5 metra wysokości. Niższa wznosi się z kolei na wysokość 48 metrów - została ona obniżona jeszcze w średniowieczu z powodu osiadania fundamentów, które sprawiły, że odchyla się ona obecnie od pionu o ponad 3 metry. Skąd wziął się pomysł na budowę takich konstrukcji? Szacuje się, że w średniowieczu w XII i XIII wieku w Bolonii mogło stać nawet do 180 takich wież, co musiało stanowić dla przyjezdnych oszałamiający widok i czyniło z Bolonii niemalże miasto wieżowców. Były one wznoszone przez wszystkie bogatsze rody, początkowo w celach obronnych, a później także jako symbol statusu. Znane są jako "wieże mieszkalne", jednak mieszkanie w nich było co najmniej problematyczne z uwagi na skromne możliwości aranżacji wnętrza. Uważa się, że służyły za magazyny, miejsca przechowywania cennych dokumentów i skarbców; można w nich było także przetrwać krótkie oblężenie.
Bolonia to jednak nie tylko wieże. W różnych zakamarkach miasta znajdziemy piękne kościoły oraz zabudowania założonego w 1088 roku Uniwersytetu Bolońskiego, będącego najstarszą tego typu instytucją na świecie. W północnej części miasta zachowały się fragmenty rzymskiego akweduktu. Starożytne fundamenty odsłonięte są też pod przeszkloną podłogą biblioteki stojącej tuż przy rynku, Piazza Maggiore (niestety buty setek tysięcy ludzi na dzień dzisiejszy porysowały już ją na tyle mocno, że ciężko przez nią cokolwiek zobaczyć). Gdy skręcimy na odchodzącą od Piazza Maggiore uliczkę Via Pescherie Vecchie, znajdziemy charakterystyczny, kolorowy targ na świeżym powietrzu - stragany ulokowane są w niszach w ścianach budynków. Bolonia okazała się być bardzo przyjemnym miejscem na krótki odpoczynek nawet zimą. Dzień był słoneczny, a temperatura w okolicach 11 stopni zachęcała do spacerów. Zresztą, najlepiej ukażą to zdjęcia.
Kilka informacji praktycznych
- z lotniska do miasta dostaniemy się autobusem Aerobus. Bilet kosztuje € 6,00 i można go kupić w automacie jeszcze w terminalu lotniska,
- przeważnie korzystam z usług hosteli, jednak tym razem postawiłem na trochę więcej prywatności i ulokowałem się w hotelu Camplus Guest Bononia położonym ok. 15 minut na wschód od centrum. Za 2 noce zapłaciłem ok. 350 złotych, otrzymując za to nowocześnie i schludnie urządzony pokoik z łazienką oraz śniadanie. Zdecydowanie mogę polecić ten obiekt - nie miałem do niego żadnych zastrzeżeń,
- ku mojej uldze nie miałem specjalnych problemów z dogadaniem się po angielsku,
- aby wyjść na szczyt wyższej z Due torri, musimy zakupić bilet. Robimy to albo przez Internet, albo w oficynie turystycznej mieszczącej się w dawnym budynku ratusza na Piazza Maggiore. Wejściówki są na określoną godzinę, a liczba miejsc jest ograniczona.
Kolej we Włoszech
Od współpasażerki z samolotu dowiedziałem się, że koleje włoskie są całkiem punktualne, w przeciwieństwie do autobusów. Potwierdziło się to, gdy znalazłem się na dworcu. Duża część pociągów przyjeżdżała o czasie, a pozostałe miały opóźnienia nie większe niż 5-10 minut. Aby znaleźć się w Zurychu, musiałem dotrzeć do Mediolanu i tam przesiąść się na ekspres jadący do Szwajcarii. Dostałem się tam zwykłym, regionalnym pociągiem relacji Bolonia-Mediolan bez żadnych problemów. Wyjechaliśmy o czasie i na miejscu także byliśmy punktualnie.
Niestety inaczej ma się sprawa, jeśli chodzi o komfort podróży. Tak brudnych pociągów oraz otoczenia linii kolejowej nie widziałem jeszcze w żadnym cywilizowanym kraju. Bez mała połowa wagonów i EZT była oszpecona bazgrołami, a po wyjściu z pociągu miałem przez chwilę szczerą ochotę napisać palcem na szybie "brudas" :). W środku nie było już tak źle, jednak wnętrze nie zachwycało. Właściwie gdyby nie włoskie napisy, łatwo byłoby o skojarzenie z typowym polskim pociągiem... sprzed 10 lat. Podczas przesiadki również nie obyło się bez zamieszania spowodowanymi błędnymi informacjami podawanymi przez informację pasażerską. Wyświetlacze nie prezentowały numeru żadnego z pociągów - mój, mimo iż jechał do Zurychu, podpisany był jako jadący do Lugano (pierwsza stacja po szwajcarskiej stronie granicy) i rozpoznałem go głównie po godzinie odjazdu. Kolejną minę z serii "czy leci z nami pilot" zrobiłem, gdy pociągiem Trenitalii okazał się być szwajcarskim pendolino w barwach SBB-CFF-FFS. A kolejną - gdy wyświetlacze z uporem maniaka prezentowały, że w pociągu są wagony od 11 do 17, podczas gdy ja na bilecie miałem wskazane miejsce w wagonie nr 5. Wokół mnie było sporo innych zdezorientowanych pasażerów, którzy krążyli to tu, to tam i zastanawiali się, co jest grane. W końcu ktoś z załogi pociągu potwierdził mi, że jestem we właściwym miejscu i gdy wsiadałem, wyświetlacze w końcu łaskawie pokazały prawidłowe numery. Cóż... najważniejsze to nie tracić w takich sytuacjach głowy. Pociąg ruszył razem ze mną i moim bagażem na pokładzie ku znajdującym się na północy Alpom...
ten wpis jest częścią serii
Komentarze (0)